>
Kategorie: LongformPozostali

Facebook – kto tu kogo wykiwał?

Od wkroczenia Facebooka na giełdę minął już ponad tydzień. W tym czasie napisano i powiedziano już bardzo wiele w temacie samego debiutu sieci społecznościowej, wcześniejszych prognoz oraz analiz (i marzeń), powstało też mnóstwo scenariuszy na kolejne miesiące, a nawet lata. Jedni załamują ręce i skarżą się, iż zostali oszukani, drudzy kwitują sprawę ironicznym uśmiechem i twierdzą, że taki obrót sprawy był do przewidzenia, a jeszcze inni radzą się uspokoić i czekać na dalszy rozwój wypadków. Kto ma rację? I czego nauczył nas poprzedni tydzień? Zapraszamy do lektury.

Cudowne dziecko

Facebook jest bez wątpienia jednym z najciekawszych zjawisk ostatniej dekady. Młody student – Mark Zuckerberg – stworzył dla hecy serwis do wymiany informacji, zdjęć oraz linków i w szybkim tempie stał się on bardzo popularny wśród studentów jego uczelni (Harvard), więc założyciel z grupą znajomych postanowił rozszerzyć jego działalność. Sprawa szybko zaczęła przypominać prawdziwą lawinę i sieci społecznościowej w kolejnych miesiącach i latach przybywały setki, tysiące, miliony, a ostatecznie setki milionów nowych użytkowników. W chwili obecnej serwis posiada około 950 mln użytkowników i zapewne nie jest to jego szczyt możliwości. Tyle tematem wstępu – skupmy się na ostatnich miesiącach, a zwłaszcza minionym tygodniu, ponieważ póki co wydaje się on najciekawszym okresem w historii Facebooka.

fot. olly, Fotolia

Wejście serwisu Zuckerberga na giełdę wieszczono już od kilku lat. Wszyscy wiedzieli, że do tego dojdzie, ale zagadką pozostawał termin wydarzenia. Sprawa zaczęła nabierać rumieńców kilka kwartałów temu – stało się wówczas jasne, że nadciąga najlepszy czas na przeprowadzenie IPO (pierwsza oferta publiczna) i jeśli ktoś (czyt. właściciele serwisu) chciał na tym solidnie zarobić, to należało się brać do dzieła. Na efekty nie trzeba było długo czekać: na początku lutego bieżącego roku Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd zaprezentowano prospekt emisyjny. Wynikało z niego, że firma chce zarobić na wejściu na giełdę 5 mld dolarów. Już wówczas spekulowano jednak, że wskaźnik ten może być nawet dwa razy wyższy. Maszyna ruszyła i zaczęła nakręcać prawdziwe szaleństwo wokół produktu Zuckerberga.

Logo: Facebook

Każdy kolejny tydzień przynosił nam coraz więcej analiz, prognoz, artykułów i wywiadów poświęconych IPO Facebooka. Jedni spodziewali się najlepszego debiutu w historii amerykańskiej giełdy i wróżyli firmie dynamiczny wzrost ceny papierów wartościowych, inni przestrzegali przed zbytnim optymizmem, by nie powiedzieć euforią i przypominali o tzw. bańce internetowej, która pękła w roku 2001 i doprowadziła wielu inwestorów do ruiny. Powodem załamania rynku było wówczas poważne przeszacowanie sektora IT – wiele firm osiągnęło niebotyczne kapitalizacje, choć nie miały one żadnych rynkowych podstaw. Zaczęto się zatem zastanawiać, czy obecnie nie powtarzamy tego samego scenariusza – na dziesiątki miliardów dolarów wycenia się sieć społecznościową, której największym atutem są jej użytkownicy. Ci jednak mogą porzucić serwis tak szybo, jak się na nim znaleźli. Do tego tematu jeszcze wrócimy – póki co warto skoncentrować się na samym debiucie.

Sieć wkracza na giełdę

Na początku maja poinformowano, że akcje Facebooka dostępne będą w przedziale cenowym 28-35 dolarów za sztukę. Komunikat był zatem całkiem jasny – firmę wyceniono na 85-95 mld dolarów. Ktoś powie: przecież to istne szaleństwo, by przedsiębiorstwo tego typu wyceniać na poziomie słynnej sieci fast food McDonald’s (o liderach WIG 20 nawet nie ma co pisać – dzieło Zuckerberga miażdży ich pod względem kapitalizacji). Wspomniane widełki (28-35 dolarów) stały się jednak faktem i nic nie wskazywało na to, by wycena papierów wartościowych miała spaść. Stało się wręcz odwrotnie – na kilka dni przed IPO widełki uległy zmianie i wynosiły 34-38 dolarów. O ¼ zwiększono także liczbę akcji, które zamierzano zaoferować inwestorom podczas emisji. Ostatecznie na rynek trafiło 421 mln akcji, z czego 241 mln papierów zaoferowali dotychczasowi akcjonariusze, a pozostałe 180 mln sam Facebook. Zmianę ceny akcji oraz ich liczby tłumaczono bardzo dużym zainteresowaniem spółką wśród potencjalnych inwestorów.

Takie informacje jeszcze bardziej podgrzały atmosferę przez debiutem, który wyznaczono na 18 maja bieżącego roku. Dzień przed tym wydarzeniem ustalono ostateczną cenę akcji w chwili wejścia firmy na giełdę – 38 dolarów za akcję. Osiągnięto zatem górną granicę wyceny, a to oznaczało, że kapitalizacja Facebooka wyniosła około 104 mld dolarów. Wynik nieosiągalny nie tylko dla polskich gigantów, ale nawet dla legendarnych amerykańskich marek rozdających karty na globalnym rynku. Jednocześnie poinformowano, że korporacja powinna zarobić na IPO 18 mld dolarów (do chwili obecnej na emisji zarobiono 16 mld dolarów), a w odwodzie zostaje jeszcze 60 mln akcji, które firma może wprowadzić na rynek w przypadku wielkiego zainteresowania jej papierami wartościowymi.

Spadki cen akcji FB zszokowały wielu inwestorów / Fot. Luis Louro, Fotolia

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień debiutu. Jeśli ktoś z Was oglądał uroczyste wprowadzenie Facebooka na giełdę, to zapewne pamięta, iż nie przypominało to imprez kojarzonych z wielkim światem finansjery. Wydarzenie transmitowano z kalifornijskiej siedziby firmy. Uczestniczyli w nim decydenci i pracownicy korporacji. Bardziej wyglądało to na festyn rodzinny, niż debiut wywołujący wielkie poruszenie na globalnym rynku. Mimo początkowego zamieszania w końcu zaczęto handlować akcjami i akcjonariusze mogli zacierać ręce – wartość akcji w stosunkowo krótkim czasie wzrosła o 11% do 42 dolarów i można to było uznać za dobry omen. Sytuacja zaczęła jednak być bardzo niestabilna i ceny poważnie się wahały. Przy symbolu FB (oficjalny znacznik Facebooka na giełdzie) pierwsza cyfra zmieniała się z 3 na 4, by za chwile wrócić do 3. Ostatecznie notowania zakończono na poziomie niewiele ponad 38 dolarów. A zatem wrócono do ceny wyjściowej. Czy można to nazwać debiutem marzeń?

Przed samym IPO na rynku krążyły różne prognozy odnośnie dnia debiutu. Większość z nich przewidywała oczywiście wzrosty – od 10 do nawet 50%. Nic z tego nie wyszło i gdyby nie interweniowały banki organizujące emisję (JP Morgan Chase, Goldman Sachs, Morgan Stanley), to mogłoby się to skończyć dla Facebooka niekorzystnie. Nastał jednak weekend i wszyscy mogli na spokojnie przeanalizować to, co wydarzyło się w piątek na giełdzie. Powstawały kolejne analizy i eksperci wyrażali swoje opinie w zakresie wariantów, jakie mogły mieć miejsce w nadchodzącym tygodniu. Zapewne nikogo nie zdziwię, iż opinie w tej sprawie były bardzo różne. Dało się jednak zauważyć, iż początkowy optymizm poważnie osłabł i do tematu zaczęto podchodzić z większym dystansem.

Akcjonariusze nie mogą się pogodzić ze spadkami cen akcji Facebooka / Fot. Paul Fleet, Fotolia

Poniedziałek miał być dla wielu inwestorów kubłem zimnej wody – akcje Facebooka potaniały o 11%, by następnego dnia potanieć o kolejne 8%. Cena jednego papieru ukształtowała się na poziomie około 31-33 dolarów i otrzymywała się na nim przez kolejne dni. Na zakończeniu piątkowych notowań (25 maja) przy symbolu FB widniała cena 31,95 USD, co w porównaniu z dniem poprzednim oznaczało spadek o 3,39%. Od dnia debiutu cena papierów wartościowych spadła prawie o 1/5, a to nie mogło pozostać bez komentarza i stanowczych reakcji akcjonariuszy. Rozpoczęło się prawdziwe polowanie na czarownice – ludzie chcieli wiedzieć, dlaczego ich marzenie szybkiego i łatwego zysku nagle prysło. A to sprzyja powstawaniu przeróżnych teorii spiskowych.

Kto zawinił?

Jedna z pierwszych fal krytyki, jakie rozlały się na rynku, została wymierzona w Marka Zuckerberga. Właściciel Facebooka sprzedał w dniu debiutu pokaźny pakiet swoich akcji, dzięki czemu poważnie powiększył swą fortunę i awansował na liście najbogatszych ludzi świata sporządzanej przez magazyn Forbes. Człowiek, którego podziwiano i wychwalano za stworzenie potężnego biznesu ze strony internetowej o niewielkim zasięgu, stał się nagle obiektem nienawiści wielu zawiedzionych inwestorów. Zaczęto powtarzać, iż Zuckerberg doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wartość akcji jest ostro przeszacowana, ale i tak mamił ludzi wizją wielkich zysków i jest odpowiedzialny za ich straty. Nawet jeśli założyciel Facebooka zdawał sobie sprawę z tego, iż jego firma nie jest warta ponad 100 mld dolarów, to czy można mieć do niego pretensje o to, że chciał zarobić na swoim biznesie? Być może postąpił nieetycznie, w żadnym wypadku nie ma tu jednak mowy o popełnieniu przestępstwa, o co oskarżało go wielu zdesperowanych akcjonariuszy (pojawiły się nawet zapowiedzi pozwów).

Fale frustracji podsycano także doniesieniami na temat innych akcjonariuszy Facebooka. Dla przykładu ogłoszono, iż Eduardo Severin – współzałożyciel sieci społecznościowej i właściciel 4% akcji internetowego giganta – podjął decyzję o rezygnacji z amerykańskiego obywatelstwa. Natychmiast zaczęto spekulować, iż zrobił to tylko po to, by zminimalizować podatki, jakie będzie musiał uiścić w związku z upłynnieniem papierów wartościowych Facebooka. Przedstawiciele młodego miliardera przekonywali, że obie sprawy nie mają ze sobą związku i Severin przedsięwziął kroki w tej sprawie jeszcze w roku 2011 (trudno powiedzieć, ile w tym prawdy), ale plotka wystarczyła, by podgrzać atmosferę i doprowadzić wiele osób do następujących wniosków: ja straciłem na tej inwestycji, a oni nawet nie zapłacą podatków z ogromnych sum, które zainkasowali.

Poważnie oberwało się także organizatorom rynku akcji, na którym zadebiutował Facebook. Mowa o NASDAQ (National Association of Securities Dealers Automated Quotations). Wspomniano już w tekście, iż obrót papierami wartościowymi Facebooka podczas debiutu napotkał na pewne problemy. Chodzi o opóźnienia (wyniosły około 20 min) i błędne zlecenia, za które odpowiadało oprogramowanie stosowane przy debiutach. System wykorzystywany do ustalenia ceny otwarcia uległ przeciążeniu (można zaryzykować stwierdzenie, że sukces FB stał się dla niego ciężarem) i doprowadził wielu inwestorów do paniki (problemy mogły dotyczyć nawet 30 mln akcji). Mimo iż przedstawiciele NASDAQ przyznali się do wpadki i przeprosili za nią, to wielu akcjonariuszy domaga się głów i odszkodowań.

Kolejny zarzut to już dużo poważniejszy kaliber i dotyczy on banków organizujących IPO. Firmy te oskarżono o to, że obniżyły one perspektywy dla Facebooka przed samym debiutem, ale nowe dane zaprezentowano jedynie najważniejszym inwestorom. Olbrzymia rzesza mniejszych akcjonariuszy poczuła się oszukana i rozpoczęto już składanie zbiorowych pozwów (pojawiły się pytania, dlaczego banki podnosiły liczbę i wycenę akcji, skoro przewidywały gorsze wyniki sieci społecznościowej?). W Ameryce zapowiedziano już zbadanie tej sprawy (chcą się jej przyjrzeć zarówno urzędy odpowiedzialne za rynek giełdowy, jak i politycy). Warto jednak wspomnieć, że analitycy nie mogą publikować swoich prognoz na temat firmy, gdy organizują jej IPO. Możliwe są natomiast ustne konsultacje z klientami i banki skorzystały w wybranych przypadkach z tego przywileju. Wspomniane korporacje nie złamały zatem prawa – po raz kolejny należy odnieść temat do zasad etyki, a nie prawa. Przedstawiciele Morgan Stanley nie mają sobie nic do zarzucenia i twierdzą, że w tym przypadku nie postępowali inaczej, niż przy innych emisjach.

W jaki sposób możemy wycenić wartość social media? / Fot. Fotolia

Wszystkie te zarzuty można jednak uznać za temat zastępczy. Warto skupić się na kwestii podstawowej, którą większość specjalistów uznaje za główny powód spadków: akcje Facebooka wyceniono zbyt wysoko, a na giełdowy debiut firmy nie spoglądano z pozycji obserwatora kierującego się zdrowym rozsądkiem.

Facebook jaki jest, każdy widzi

Coraz więcej ekspertów podkreśla, iż obraz sieci społecznościowej, który zarysował się przed IPO był poważnie oderwany od rzeczywistości. Na giełdowy debiut amerykańskiej korporacji przestano patrzeć z uwzględnieniem jej możliwości, wyników finansowych oraz perspektyw i zwrócono się raczej w stronę pobożnych życzeń. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że sieć społecznościowa zaczęła funkcjonować w wielu umysłach jako gwarant szybkiego, pewnego i wysokiego zysku. Czy istnieją jednak jakiekolwiek podstawy, które mogły wskazywać na giełdowy sukces Facebooka?

Zacznijmy od tego, że liczba użytkowników serwisu wynosi obecnie około 950 mln (dla porównania: 3 lata temu wskaźnik ten wynosił 240 mln). Każdego dnia FB odwiedza około 0,5 mld osób i nie można obok tej liczby przejść obojętnie. Takie audytorium stwarza wielkie możliwości i rozbudza wyobraźnię, ale rośnie liczba analityków, powtarzających, iż użytkowników nie można rozpatrywać w charakterze aktywów – przecież to, co było budowane przez ostatnie lata może się rozsypać w bardzo krótkim czasie. A odpływ użytkowników oznacza śmierć biznesu. Zresztą, nawet jeśli uznamy użytkowników za aktywa, to jak można wycenić ich wartość? Ile jest warte 950 mln osób zarejestrowanych w serwisie? O ile można wycenić technologie (choć czasem sprawia to spore problemy), infrastrukturę i dodać do tego pieniądze zgromadzone przez firmę, to w przypadku użytkowników nie pójdzie już tak łatwo (choć na dobrą sprawę, gdy spojrzy się na kapitalizację, to okaże się, że właśnie tego dokonano: 1 użytkownik wart jest około 100 dolarów).

Na dzień dzisiejszy głównym źródłem przychodów Facebooka jest reklama (aż 85%). W roku poprzednim liczba reklam wzrosła w porównaniu do roku 2010 aż o 42%. Sieć społecznościowa zarabia także całkiem sporo na grach internetowych (jako przykład wystarczy wymienić stworzoną przez firmę Zynga grę FarmVille). Ile można na tym zarobić? W roku ubiegłym przychody firmy wyniosły 3,7 mld dolarów, a zysk ukształtował się na poziomie 1 mld dolarów (pierwszy kwartał bieżącego roku to przychody na poziomie 1 mld dolarów). Jeżeli porównamy to z rokiem 2010, to da się zauważyć poważne wzrosty: przychody w roku 2010 wyniosły 1,9 mld dolarów, a zyski 606 mln dolarów. Dynamika wzrostu świetna, ale czy usprawiedliwia ona kapitalizację firmy na poziomie ponad 100 mld dolarów? Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie.

Czy na Facebooku będzie można jeszcze zarobić? / Fot. Frog 974, Fotolia

Warto wspomnieć o ankiecie, jaką przed IPO wspólnie przeprowadziły CNBC oraz Associated Press. Jej wyniki pokazały, iż tylko 1/3 Amerykanów uważała, że wysoka wycena akcji Facebooka jest uzasadniona i odpowiada potencjałowi firmy oraz jej wynikom. Ponad 50% uczestników badania stwierdziło, że cena jest niesprawiedliwa. Paradoksalnie jednak tyle samo osób uważało, iż inwestycja w akcje FB jest dobrym pomysłem na ulokowanie pieniędzy. Sytuacja jest zatem trochę dziwna, ale najlepiej obrazuje ona to, co obserwowaliśmy przez ostatnie kwartały, a zwłaszcza ostatnie tygodnie.

Co dalej?

Krytycy Facebooka od tygodnia powtarzają, że ich przewidywania były słuszne i żaden inwestor, który kupił akcje sieci społecznościowej nie może mieć pretensji do nikogo oprócz siebie (swoją drogą, w Internecie można natrafić na pytania, czy uczciwe jest naśmiewanie się z akcjonariuszy już po fakcie? Czy dzisiejsi krytycy byli tacy pewni swego jeszcze dwa tygodnie temu? I czy przyznaliby się do błędu, gdyby Facebook odniósł sukces podczas IPO?). Spora część ekspertów nie przekreśla jednak FB i radzi poczekać na dalszy rozwój wypadków. Przecież umiejętne pokierowanie firmą może doprowadzić nie tylko do odrobienia strat, ale też do znacznego przekroczenia poziomu 38 dolarów za akcję. Jako przykład wymienia się tu firmę Linkedln (specjalnie wybierano przedstawiciela branży internetowej), która weszła na giełdę rok temu. Po sześciu miesiącach cena jej akcji była niższa o 30%, a dziś kosztują one dwa razy więcej, niż w dniu debiutu (wystarczyły dobre wyniki za pierwszy kwartał bieżącego roku).

Na drugim biegunie mamy rzecz jasna akcje Grouponu, debiutującego na giełdzie w listopadzie. Od tego czasu kapitalizacja firmy spadła o połowę i nic nie zapowiada szybkiego powrotu do starej wyceny. Trudno dzisiaj stwierdzić, jak potoczą się losy Facebooka, ponieważ mamy w tym przypadku do czynienia z zupełnie nowym zjawiskiem – firmy i jej losów na giełdzie nie można do niczego porównać, ani odnieść, co stwarza pewne problemy i rodzi niepewność. Warto jednak zastanowić się, czy akcjonariusze mają podstawy ku temu, by wyczekiwać poprawy sytuacji?

Na świecie nieustannie przybywa nowych internautów (głównie w krajach wchodzących i nierzadko odbywa się to za sprawą szybkiego rozwoju sektora urządzeń i usług mobilnych), więc można założyć, że Facebook będzie zyskiwał nowych użytkowników. Na pewno? Największa na świecie sieć społecznościowa już dziś posiada kilku rosnących w siłę konkurentów. Co prawda, są to raczej lokalni gracze (WKontakte w krajach WNP, Qzone w Chinach), ale odbierają oni serwisowi setki milionów potencjalnych użytkowników. Niedługo startuje SalamWorld – sieć społecznościowa przeznaczona dla wyznawców islamu. Jej twórcy spodziewają się w ciągu kilku najbliższych lat przyciągnąć 150 mln osób. A na tym zapewne się nie skończy. O nowych użytkowników może być FB ciężko, więc należy się skupić na tym, co dostępne jest dziś. A to oznacza, że firma musi znaleźć sposób na to, by ludzie korzystający z serwisu spędzali nim coraz więcej czasu. Potrzebne będą zatem nowe usługi i ciekawe funkcje, które zatrzymają ludzi na Facebooku i przekonają ich, że serwis jest nie tylko czymś interesującym, ale wręcz potrzebnym.

Poważnym problemem będzie temat reklamy. Z jednej strony firma musi intensyfikować ten sektor swej działalności by wzrastały zyski, ale poczynania te stanowią pewne zagrożenie – użytkwonicy mogą mieć w pewnym momencie dość nadmiernej liczby reklam i opuszczą FB. Zuckerberg i jego pracownicy stąpają zatem po kruchym lodzie. Korporacja zrobi zapewne wiele, by wpisać się w znaczenie znanego porzekadła i nasycić wilka pozostawiając jednocześnie owcę przy życiu. Fakt, iż interes użytkowników i akcjonariuszy nie idzie w tym przypadku w parze może poważnie wpłynąć na przyszłość serwisu. Rozsądnym i stosunkowo mało inwazyjnym rozwiązaniem wydaje się być optymalizacja reklamy. Na czym miałoby to polegać?

Facebook wie coraz więcej o swoich użytkownikach, nierzadko zna ich preferencje w różnych kwestiach, a taka wiedza jest bezcenna (zwłaszcza, że dwie najliczniejsze grupy użytkowników sieci to ludzie w wieku od 25 do 34 lat i od 35 do 44 lat, a to właśnie oni stanowią target większości reklamodawców). Po co bombardować daną osobę reklamami, które nie odniosą żadnego skutku i irytować ją w ten sposób, skoro można się postarać odpowiedzieć na jej potrzeby. Zadanie wydaje się trudne, ale wcale nie jest niemożliwe w realizacji. Jedno jest pewne – dalsze bazowanie jedynie na wpływach z reklamy może się okazać niebezpieczne i firmie zdecydowanie przyda się dywersyfikacja źródeł finansowania.

Niezwykle ważnym kierunkiem rozwoju Facebooka będzie sektor mobilny. Pomijam tu już kwestie typu własny smartfon (mówi się o nim w branży już od dawna, ale póki co nic z tego nie wynika; zainteresowanych odsyłam jednak pod ten adres). Chodzi raczej o integrację serwisu z możliwościami, jakie stwarzają gadżety i usługi mobilne. Czy faktycznie jest to takie ważne? Zdecydowanie tak. Przeprowadzone jakiś czas temu badania wykazały, że użytkownicy „inteligentnych telefonów” spędzają w sieci społecznościowej średnio 441 minut miesięcznie. Dla porównania: komputery są w tym celu wykorzystywane średnio przez 391 minut miesięcznie. Z Facebooka z pomocą sprzętu mobilnego korzysta już prawie 500 mln ludzi i nie można tego bagatelizować – wskaźnik ten będzie dynamicznie rósł. Zuckerberg doskonale zdaje sobie z tego sprawę i sam popodkreślał podczas spotkania z inwestorami, że branża mobilna jest dla FB priorytetem. Na potwierdzenie tych słów wprowadzono usługę FB Messenger stanowiącą alternatywę dla wiadomości tekstowych typu SMS, a kolejnym interesującym rozwiązaniem wydaje się być aplikacja Page Manager ułatwiająca zarządzanie podstawowymi funkcjami popularnej sieci społecznościowej z poziomu urządzenia mobilnego. Na tym zapewne przygoda z branżą mobilną się nie skończy.

Branża mobilna przyniesie firmie spodziewane zyski? / Fot. digieye, Fotolia

Niezwykle ciekawą kwestią będą zapewne przejęcia (zresztą póki co skupiają się one właśnie na podmiotach z branży mobilnej). Facebook zarobił na IPO sporo pieniędzy i warto mądrze je zainwestować. Należy to jednak robić z odpowiednim umiarem i wstrzymać się od szarżowania, jakie cechowało przejęcie Instagramu (właściciel popularnej aplikacji o tej samej nazwie). Zuckerberg nie zamierzał w tym przypadku oszczędzać i wyłożył na zakup start-upu okrągły miliard dolarów. Sporo jak na firmę zatrudniającą kilkanaście osób. Czy było to rozsądne posunięcie? Czas pokaże. Jednak co ciekawe, Facebook kilka tygodni po tym przejęciu zaprezentował aplikację Facebook Camera, która pod wieloma względami bardzo przypomina produkt Instagram (w międzyczasie przejęto także serwis Lightbox skupiający się na temacie fotoblogów). Firma twierdzi, że strategia w tym zakresie jest dokładnie przemyślana, więc może warto poczekać na jej rozwinięcie i rezultaty.

Kilka dni temu pojawiła się nieoficjalna informacja, która w przypadku potwierdzenia może narobić sporego zamieszania w branży IT. Podobno norweska firma Opera Software prowadzi rozmowy kilkoma korporacjami, dotyczące przejęcia skandynawskiego przedsiębiorstwa. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w roli kupca najczęściej wymienia się Facebooka (konkurentem w tym wyścigu ma być m.in. Yandex). Nie wiadomo, czy mowa o pełnym czy tylko częściowym przejęciu i kiedy miałoby do niego dojść. Warto jednak wspomnieć, że Norwegowie przestali zatrudniać nowych pracowników, a to oznacza jakieś zmiany. Obecnie firmę Opera Software wycenia się na około 670 mln dolarów, czyli sumę, która nie stanowiłaby dla imperium Zuckerberga większego problemu. Dzięki tej transakcji FB zyskałby dostęp do rynku przeglądarek, co poważnie zwiększyłoby jego możliwości – zwłaszcza, że Norwegowie posiadają produkt o nazwie Opera Mini – idealne rozwiązanie dla giganta zainteresowanego zagłębianiem się w branżę mobilną.

Podsumowanie

Należy już chyba podsumować zebrany materiał i zastanowić się, czy problemy z debiutem na giełdzie były chwilową zadyszką, czy dowodem na to, że w przypadku FB poważnie przeszarżowano i skierowano korproację na niewłaściwy tor. O ile Mark Zuckerberg wspominał wcześniej, że nadrzędnym celem firmy nie jest zarabianie pieniędzy, lecz dostarczanie ludziom interesującego produktu (lepiej nie wdawać się w szczegóły, na ile prawdziwe są te zapewnienia), o tyle teraz akcjonariusze będą się domagali satysfakcjonujących zysków i wzrostu cen papierów wartościowych serwisu. Słuszne są oczywiście argumenty przekonujące iż Zuckerberg może być głuchy na krytykę i żądania innych, ponieważ nadal kontroluje firmę (po iPO posiada 56% głosów na walnym zgromadzeniu firmy), ale nie ma on już władzy absolutnej w tym biznesie.

Niedługo przekonamy się, czy młody Amerykanin sprosta presji i okaże się świetnym menedżerem potrafiącym pogodzić interesy różnych grup. A działać musi szybko – najświeższe wyniki finansowe rzucają cień na funkcjonowanie firmy.
Wspomniałem wcześniej, iż przychody i zyski Facebooka rosły w ostatnich latach bardzo dynamicznie. O ile przychody w roku 2011 wzrosły w porównaniu z poprzednim rokiem aż o 88%, to gdy porównamy pierwszy kwartał bieżącego roku z pierwszym kwartałem roku 2011 otrzymamy wynik 45%. Nadal jest to świetny rezultat, ale widać już, że FB zaczyna pod tym względem ostro hamować (gdy porównamy przychody z I kwartału bieżącego roku i ostatniej ćwiartki roku poprzedniego, to okaże się, iż przychody skurczyły się o 6% – to już powinno zapalić czerwoną lampkę w firmie).

Poważnym problemem FB mogą się stać pozwy / Fot. Junial Enterprises, Fotolia

Wyniki można oczywiście stosunkowo szybko podkręcić, ale to igranie z ogniem, o czym wspomniano już w tekście – jeśli firma przesadzi z reklamami, to zdecydowanie więcej na tym straci, niż zyska. Pojawia się także temat skuteczności reklamy w popularnej sieci społecznościowej. Przed samym IPO koncern General Motors doszedł do wniosku, że korzystanie z tego serwisu jako narządzi promocji nie przynosi spodziewanych efektów i wycofał 10 mln dolarów przeznaczonych na ten cel. W sukurs Facebookowi przyszły firmy Ford oraz Chrysler, ale niesmak pozostał. Zwłaszcza, że wszystko odbywało się na krótko przed giełdowym debiutem (ciekawe, czy był to całkowicie przypadkowy termin?).

Facebook może również przesadzić na innej płaszczyźnie. Niedawno w Sieci pojawiła się informacja, iż serwis testuje funkcję płacenia za możliwość wyróżniania wpisów publikowanych na tablicy. Taki bonus miałby kosztować 2 dolary (oczywiście może to być tylko przykładowa cena, której używa się w wersji testowej). Na tym zapewne nie zakończą się eksperymenty firmy i należy się spodziewać kolejnych interesujących doniesień w tym temacie. Zagrożenie dla FB stanowią nie tylko jego nowe usługi, ale też odpływ starej kadry. Nie jest tajemnicą, że w związku z IPO wielu pracowników sieci społecznościowej stało się milionerami i już niedługo będą oni mogli spieniężyć swe akcje. Niewykluczone, że wielu z tego skorzysta i postanowi poszukać szczęścia w biznesie na własną rękę. Jeśli w krótkim czasie z firmy odejdzie kolektyw tworzący ten serwis od dłuższego czasu i doskonale znający jego specyfikę, to czy da się ich szybko i bezbolesne zastąpić?

Facebook w najbliższym czasie może się zmierzyć z falą pozwów, które złożą lub już złożyli niektórzy pracownicy, użytkownicy, konkurencja, inwestorzy, reklamodawcy. Każda z tych grup ma inny powód, ale większości zależy na tym samym – chcą uzyskać od korporacji wysokie zadośćuczynienie i zapewne w wielu przypadkach tak się w właśnie stanie. To oznacza nie tylko koszty, ale też rodzi ryzyko eskalacji tego problemu – zwycięstwo w sądzie z wielką firmą może zachęcić do podobnego ruchu kolejne osoby i przedsiębiorstwa. Czy to najpoważniejsze z zagrożeń? Zdecydowanie nie. Prawdziwą zmorą Facebooka może się okazać ostra konkurencja. Walkę z FB (na różnych płaszczyznach) będą zapewne toczyć Google, Amazon i Apple. A to dopiero początek długiej listy.

Debiut Facebooka z pewnością nie wypadł tak, jak wielu by sobie tego życzyło. Wpłynęło na to wiele czynników i niewykluczone, że cena akcji nadal będzie spadać. Nie oznacza to jednak, że w dłuższej perspektywie nie może być lepiej – firma jest w stanie udowodnić, iż niesłusznie spisano ją na straty. Potrzebne są jednak odpowiednia strategia rozwoju, mądre inwestycje oraz przemyślane tworzenie nowych usług. W przeciwnym wypadku czar wielkiego FB pryśnie. I rację będzie miał po raz kolejny legendarny inwestor Warren Buffet, który przed IPO sieci społecznościowej oświadczył, iż nie zainwestuje w jej akcje. Dopiero najbliższe lata pokażą, czy była to słuszna decyzja.

Źródła: Reuters, NASDAQ, BBC, Bloomberg, CNET, Astera, Money.pl, Bankier.pl

Maciej Sikorski

Komentarze

  • Cena akcji byla wyswietlana juz na dlugo przed startem.Az do samej sesji utrzymywala sie na poziomie wyceny IPO czyli 38 dolarow i w zaden sposob nie chciala pojsc wyzej,kazdy podskok byl natychmiast zbijany a i chetnych na akcje nie bylo widac,patrzac na wolumen.
    Kazdy myslacy trzezwo a nie napedzany chciwoscia od razu musial dojsc do wniosku,ze cos jest nie tak i kazdy taki ktos dal od razu zlecenie sprzedazy.
    Dzis wydaje sie oczywiste,ze banki i wielcy inwestorzy ostrzezeni przez Morgana wyciagneli cene na starcie,pozbywajac sie akcji i zarabiajac ogromne sumy.Jak zwykle"smierc frajerom".
    Jedynym wyjsciem z tak watpliwej sytuacji powinno byc uniewaznienie
    IPO i zwrot pieneidzy z konta facebook'a na konta zapisujacych sie.Ale do tego oczywiscie nie dojdzie,bo to praktycznie zablokowalo by na zawsze prace gieldy w przyszlosci i wszellkie inne emisje.
    Facebook jest ewenementem,bo to firma,ktora przeciez niczego nie produkuje;wielki odkurzacz do wysysania nadwyzek pieniadza.Te pieniadze,wydane na bezsensowne akcje,moglyby przeciez pojsc na zakup realnych towarow i pobudzic gos[podarke.Z drugiej strony,jakas tam,niewielka czesc dzieki reklamom spowoduje to samo.
    I jeszcze jedno: nie sprawdzalem stanu aktualnego,bo jestem w podrozy,ale w dniu IPO CNN podawal,ze Zuckerberg zatrzyma ok. 31 % akcji.Warto tez pamietac,ze to nie jego pieniadze stworzyly firme,ale pieniadze sponsorow,a jak bylo widac na starcie,bylo ich bardzo wielu;dzis wszyscy sa w grupie najbogatszych.